Tatuaż, na moim lewym przedramieniu, poruszył się. Z każdym ruchem węża, jego giętkiego ciała, przechodziła przeze mnie fala bólu. Wysunął swój długi, cienki język i cichutko zasyczał:
- Londyn. Hala numer cztery. Dokładnie dwudziesta druga - przemówił w moim ojczystym języku. Skrzywiłem się. Dlaczego on zawsze musiał przysyłać informacje o spotkaniach na ostatnią chwile?
Szybko zarzuciłem sobie długą, czarną szatę na ramiona oraz zabrałem różdżkę i wyszedłem z mojego pokoju. Przed wyjściem z domu kazałem skrzatom wysłać Septimusa na Grimmauld Place 12, że przyjadę do nich przekazać zamiary czarnego pana.
Deszcz lał się z nieba już od kilku godzin. Nie lubiłem tej ponurej atmosfery w Anglii. Jak najszybciej chciałem, aby wszystko się skończyło, a ja będę mógł zostawić całą przeszłość za sobą i się wyprowadzić.
Aportowałem się na Londyńskie obrzeża. Było to drugie z kolei ulubione miejsce na schadzki Riddle'a. Pierwszym nadal pozostawały lochy w Malfoy Manor.
Powoli przemierzałem opustoszałe zaułki mijając kałuże. Gdy usłyszałem długi, pełen bólu krzyk, już wiedziałem o co mu chodzi. Chciał któregoś z nas sprawdzić. Była to jedna z jego zabaw. Porywał od tak jakąś osobę, a wybrany przez niego poplecznik miał ją zabić. Co okrutniejsi dręczyli ofiary cruciatusem, biciem, a czasem nawet gwałtem, zanim ostatecznie rzucali avade. Przyglądałem się temu zawsze nie pokazując emocji.
Zanim wszedłem do środka, założyłem kaptur na głowę. Jak zwykle od progu przywitał mnie zapach stęchlizny oraz dodatkowo, woń krwi. Już od tamtej chwili wiedziałem, że w tym miejscu nie spotka mnie nic dobrego. Był to po prostu pusty budynek. Wysprzątany z pudeł, skrzyń, czy innych przeszkadzających rzeczy. Okna zostały zamalowane czarna farbą, dlatego było tu również ciemno i zimno. Zwykle, dokładnie tak teraz, pojedyncze świece oświetlały to przeogromne miejsce.
Gdy wszedłem do środka zauważyłem, że na miejscu jest już sporo śmierciożerców. Łączyli się w grupki od trzech do sześciu osób i szeptali gorliwie między sobą. Strach był wręcz namacalny. Każdy wiedział jak nieobliczalny może być Voldemort.
Przemknąłem bezszelestnie do konta, najbardziej oddalonego od drzwi. Zawsze mogłem mieć nadzieje, że mnie nie zauważy.
Po kilkunastu minutach wąż na ręce ponownie tego dnia się poruszył, wywołując na szczęście tylko lekkie mrowienie. To oznaczało że Riddle się zbliżał. Rozmowy ustały, a zgromadzeni w pomieszczeniu ludzie, jak jeden mąż, ustawili się w szeregu. Uczyniłem to samo, starając się sprawić, aby mój kaptur zakrywał także moje srebrne oczy.
Po niespełna paru chwilach w wejściu pojawił się on. Jak zwykle wkroczył na środek szybko, bez zbędnych ceregieli. Jego długa, sięgająca do podłogi, szata powiewała z każdym ruchem jego ciała. Na jego twarzy widać było ironiczny uśmiech, który nigdy nie wróżył niczego dobrego. Wyglądał jak trup z tą swoją szarą cerą oraz zdeformowaną twarzą. Za nim dumnie kroczyła moja ciotka - Bellatriks Lestrange. Używając zaklęcia imperio, utrzymywała w górze dzisiejszą ofiarę.
Gdy już znaleźli się w centrum zainteresowania, moja krewna przerwała zaklęcie. Przez to, ciało spadło z dużej wysokości, prosto na plecy. Skrzywiłem się nieznacznie. Była to kobieta. Nie mogła być starsza niż dwadzieścia pięć lat. Niestety, nie mogłem z takiej odległości dojrzeć więcej szczegółów.
- Pewnie zastanawiacie się, dlaczego Was tutaj zaprosiłem. - Poruszał się po sali tak, aby każdy, przynajmniej przez jakiś czas, mógł go zobaczyć z bliska. - Dumbledore wraz ze swoją świtą planują wyprowadzić Pottera z Privet drive cztery, jutro, dokładnie o dwudziestej drugiej. Macie się przygotować. Rano dostaniecie instrukcje, jednak, aby Was troszkę przetestować, zaprosiłem do nas wyjątkowego gościa. - Mówiąc to skierował swoją różdżkę na dziewczynę. Niewerbalny cruciatus może nie był aż tak bardzo bolesny, ale robił wrażenie na nowych poplecznikach. - A może ktoś z Was sam zechce się zająć naszym gościem? Kogo proponujesz Severusie? - Tom zwrócił się do lekko wysuniętej postaci po mojej prawej stronie. Snape ściągnął kaptur ze swojej głowy. - Myślę, że młody Malfoy powinien się nią zająć. W końcu chodzili razem do szkoły. Czyż to nie zabawne? - To był znak.
- Cudownie - wysyczał czarny pan. - Zapraszam Draco.
Z gracją wyszedłem przed szereg, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Skinąłem jedynie lekko w stronę Severusa. Gdy podszedłem bliżej, poznałem leżącą dziewczynę. Była to krukonka z mojego roku, Padma Patil. Nie posiadała zbyt wielu informacji, dlatego odetchnąłem niezauważanie z ulgą. - Dalej Draconie, pokaż na co Cię stać. Udowodnij że jesteś więcej wart niż Twój ojciec. - Patrząc mu prosto w oczy, skierowałem różdżkę na trzęsące się ciało.
- Avada kedavra. - Całą hale wypełniło zielone światło.
Obudziłem się cały zlany potem. Chwyciłem się za tył głowy próbując wyrzucić z niej te obrazy. Gdy przywróciłem swoje serce do normalnego rytmu, wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. Ściągnąwszy spodnie od piżamy, wszedłem pod prysznic. Chłodna woda odświeżyła i rozluźniła moje ciało. Po chwili stałem, już ubrany, przed lustrem. Spędziłem tutaj dopiero kilka dni, a jednak czułem się dużo lepiej. Oczy już nie były podkrążone, skóra odżyła na tyle, żeby moje policzki przybrały jasny odcień różu. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia.
Wchodząc do pokój, zerknąłem na zegar. Było wpół do dwunastej. Nie ma się co dziwić. Cały wczorajszy wieczór i pół nocy, spędziłem na rozgryzaniu Pottera. Bo niby czemu porzucił całą swoją sławę, pieniądze i przyjaciół? Czemu przeniósł się na takie odludzie? I od kiedy jest takim przystojnym facetem? Na tego typu pytania próbowałem sobie odpowiedzieć. Niestety, do żadnych sensownych wniosków nie doszedłem. Zasnąłem z myślą, że przy dzisiejszym obiedzie parę rzeczy wyjdzie na jaw.
Mój pusty brzuch dał o sobie znać. Zszedłem na dół. Sięgnąwszy do lodówki po brzoskwiniowy jogurt, zauważyłem ze Septimus zostawił na stole pocztę. Otworzyłem mu wczoraj okno w kuchni, by nie budził mnie już więcej. Wyciągnąłem łyżeczkę z szuflady i usiadłem przy stole.
Powoli jedząc śniadanie przeglądałem proroka codziennego. Redaktorów chyba poruszyło moje zniknięcie, bo zaczęli doszukiwać się teorii spiskowych. Przeczytałem jeszcze parę podrzędnych recenzji mojej książki. Wyglądało na to, że znowu sprostałem wymaganiom czytelników. Z pomiędzy różnorakich reklam, wypadła koperta. Była ona w żółtym kolorze, przepasana beżowymi, mieniącymi się elementami. Ta papeteria nie była mi obca. Mari, bo tak zawsze zdrabniałem imię mojej agentki, zawsze jej używała gdy byłem za granicą. Szybko rozerwałem papier i wyciągnąłem list.
Draco.
Wszystko poszło zgodnie z planem. W ministerstwie nikt się nie domyśla co się dokładnie stało. Aurorzy nie są nawet na tropie. Weasley bez Pottera wydaje się być strasznie zagubiony. Uznali, że stoi za tym jakiś wspólnik Voldemorta, który jakimś cudem nie został jeszcze złapany. Naiwniacy. Dzięki Twojemu "urlopowi" wzrósł popyt na książki. Założę się, że jeszcze w tym tygodniu trafi na pierwsze miejsce w rankingu najlepiej sprzedających się bestselerów. Na pewno dam Ci znać. Mam nadzieje, że się już zaaklimatyzowałeś. Pokładam duże nadzieje w tym wyjeździe. Oprócz tego, że masz napisać ostatnią część, może w końcu ruszysz tyłek i zajmiesz się swoim życiem.
M.E.
Z uśmiechem przeczytałem całość jeszcze trzy razy. Moja menadżerka zawsze była bezpośrednia. Nie miałem jej tego za złe. Potrafiła mnie dzięki temu postawić do pionu.
Wyciągnąwszy z szafki w salonie, kopertę, kartkę oraz pióro, zacząłem pisać odpowiedź. W skrócie opisałem jej ostatnie kilka dni i po zamknięciu koperty, zostawiłem list na stole. Miałem jeszcze cztery godziny dla siebie. Postanowiłem popracować troszkę w plenerze. Wyciągnąłem z garderoby małą torbę i spakowałem najważniejsze rzeczy. Komputer, woda do picia, koc i trochę owoców na przekąskę. Zadowolony, włożyłem jeszcze okulary przeciwsłoneczne na nos. Były bardzo przydatne, gdyż posiadały dodatkową nakładkę korygującą wzrok. Dzięki temu, mogłem z nimi siedzieć przed ekranem i wszystko dokładnie widzieć.
Drogę na plaże przebyłem bez zbędnych przeszkód. Dookoła nie było widać żywej duszy. Zadowolony z takiego obrotu sprawy, rozłożyłem koc na piasku. Po chwili leżałem już na brzuchu wystukując kolejne słowa mojej książki. Pisanie tam szło mi nad wyraz dobrze. Po pełnych dwudziestu stronach tekstu, zacząłem zbierać się do domu. Musiałem w końcu przygotować się do spotkania. Na samą myśl skręcał mi się żołądek. Spodziewałem się każdego w Hiszpanii. Całej rodzinki Weasley, którzy chcieli sobie zrobić wakacje, Blaise'a z Ginny na kolejnej rocznicy miesiąca miodowego, czy nawet samego Voldemorta, ale nie Pottera. W dodatku, który ma swoją restauracje i dziecko na wychowaniu. Wydawało się to aż tak abstrakcyjne, że gdybym nawet chciał komuś to opowiedzieć, to by mi nie uwierzył.
Przekręcając klucz w zamku, zastanawiałem się w co się ubrać. Zachowywałem się jak nastolatka, ale jak mogłem inaczej? W końcu nie codziennie Twój wróg z czasów szkolnych, który nawiasem mówiąc, teraz wygląda jak grecki bóg, zaprasza Cie na obiad. Ostatecznie postawiłem na ciemne dżinsy i jasny bawełniany sweter. Po wybraniu stroju, poszedłem do łazienki, by się trochę odświeżyć. Przeglądając się w lustrze, już ubrany, uznałem, że wyglądam całkiem nieźle.
Zdenerwowany do granic możliwości, wyszedłem z domu. Cały czas wyobrażałem sobie w głowie przebieg wieczoru. Nie wiedziałem, czy Bliznowaty będzie chciał utrzymać jakiś kontakt, czy po prostu chce się dowiedzieć co słychać w Londynie. Nie było to w sumie jakoś strasznie prawdopodobne, przecież pewnie kontaktował się ze swoimi przyjaciółmi listownie, ale i tak miałem mieszane uczucia. Zastanawiałem się, jak się zachować, ile mu o sobie powiedzieć. Mogła to być przecież tylko podpucha, mógł go zaprosić z grzeczności, bo tak wypadało. Coraz bardziej wątpiłem w powodzenie dzisiejszego wieczoru.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy dotarłem do miasta. Kręciło się tam dużo więcej ludzi niż poprzedniego dnia. Kilka osób pozdrowiło mnie, na co odpowiadałem z uśmiechem. Życzliwość tutejszych ludzi działała na mnie kojąco. Ich sposób bycia był strasznie odmienny niż anglików, szczególnie ze stolicy. Zawsze zamknięci, rzeczowi i samolubni. Samoistnie zwolniłem Moja pewność siebie uciekała z każdym metrem. Widziałem już dokładnie szyld z napisem Rotisserie. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem że wokół wejścia zebrał się niemały tłum ludzi. Wtedy do mnie dotarło, że nie mam żadnej rezerwacji, a przecież Potter pewnie teraz siedzi w kuchni. Postanowiłem poprosić menadżera, by przekazał szefowi że przyszedłem. Wszyscy dookoła patrzyli na mnie z rozbawieniem w oczach. Chyba nie spodziewali się że znam właściciela tego miejsca i sądzili, że zaraz mnie wyrzucą.
Wszedłem do środka. Panowała tu bardzo przyjemna atmosfera. Wszystko było urządzone w srebrno-niebieskich barwach. Na ścianach wisiało dużo obrazów przedstawiających statki, porty, plaże oraz mola. Kelnerzy sprawnie obsługiwali wszystkie stoliki, które wszystkie, co do joty były zajęte. Speszony chciałem zawrócić, lecz zatrzymał mnie miły głos.
- Pomóc Panu w czymś? - Przede mną stanęła średniego wzrostu blondynka. Miała długie włosy, sięgające do łopatek oraz brązowe oczy. Ubrana była w błękitny uniform z nazwą restauracji. W ręce trzymała clipboard, do którego przyczepiony był długopis.
- Dzień dobry, nazywam się Draco Malfoy... - niestety kobieta nie dała mi dokończyć.
- Ah, to pan! Szef zawiadomił mnie, że pan przyjdzie. Proszę za mną, wasz stolik jest w drugiej sali.
Przeszliśmy przez całą sale. Raz po raz, ludzie wysyłali w moim kierunku zdziwione spojrzenia. Czułem na sobie ich wzrok.
Za małym wąskim przejściem do drugiego pokoju, wskazała mi stolik przy oknie. Panowała tutaj nieco inna atmosfera. Światłą były lekko przyciemnione, a błękit z poprzedniej sali zamienił się na granat. W dodatku, zmniejszyła się też zarówno liczba stolików, jak i gości. Gdy usiadłem na jednym z krzeseł przy stole dziewczyna znów się odezwała:
- Poinformuje szefa, że pan już jest. Proszę chwileczkę zaczekać. - Skinąłem głową, na co uśmiechnęła się i odeszła.
Krajobraz za oknem wydawał się wyjęty z innego miejsca. Długa asfaltowa droga na przedzie dawała upust polnej. Można było dostrzec gospodarstwa w oddali, wielkie pola, na których posadzone były różnorakie rośliny, oraz, lekko na prawo, widać było ocean. Tak się zapatrzyłem na ten widok, że nie zauważyłem kiedy przyszedł Potter.
- Pięknie, prawda? - Patrzył jak zahipnotyzowany w dal nieobecnym wzrokiem.
- Długo szukałem idealnego miejsca do zamieszkania. Obejrzałem wiele drogich domów oraz bogatych miejscowości. Jednak dopiero tu poczułem się jak w domu. Jest tu tak spokojnie i cicho. Chyba tego zawsze mi brakowało - wyznał.
- Wiem o czym mówisz, też miałem dość przeludnionej Anglii - odpowiedziałem spoglądając na niego.
Wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj. Miał na sobie długie bawełniane, czarne spodnie oraz koszule z rękawami sięgającymi lekko za łokcie w kolorze ecru. Zgrabnie siadł na drugim krześle i skinieniem dłoni przywołał sommeliera.
- Pozwoliłem sobie wybrać potrawy. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko. - Podstarzały mężczyzna, również w firmowym uniformie nalał nam czerwonego wina do kieliszków.
- Nie przeszkadza mi to - odpowiedziałem niepewnie. W końcu mógł mi tam czegoś dosypać, czy coś.
Potter chyba wyczuł moje poddenerwowanie, bo zmienił temat.
- Czemu zdecydowałeś się przeprowadzić?Myślałem że kręci Cię życie w blasku fleszy. W końcu z tego co wiem, jesteś dość sławny. - Upiłem trochę wina, co pozwoliło mi przemyśleć odpowiedz. Nie chciałem się wygłupić.
- Męczyło mnie to już. Nie mogłem nigdzie wyjść bez sznurka paparazzi. Każde, nawet najmniejsze spotkanie, było uznawane za początek burzliwego romansu. Zresztą dokładnie wiesz o czym mówię. - Popatrzyłem się na niego krzywo, na co on zaśmiał się.
Przez chwile milczeliśmy, do momentu, gdy kelner przyniósł nam dania. Potrawa na moim talerzy wyglądała cudownie. Niestety, nie znałem tego rodzaju kuchni.
- Ryba ze szpinakiem i smażonymi talarkami - wyjaśnił Potter - uznałem, że powinieneś spróbować tutejszej kuchni.
Na jego talerzu była ta sama potrawa. Trochę inaczej podana, ale zarys był taki sam. Zachęcony przyjemnym zapachem, spróbowałem kawałek. Okazało się, że smakowało naprawdę dobrze. Było to bardzo lekkie danie które rozpływało się w ustach, a równocześnie syciło.
- Od kiedy nosisz okulary? - nagle spytał bliznowaty. Popatrzyłem na niego zdziwiony.- Wczoraj jak u Ciebie byłem po Cyrusa, miałeś okulary na nosie - wyjaśnił.
- Musze je nosić przez prace. Za dużo czasu przed ekranem. - Zaśmiałem się nerwowo. - A Ty? Dlaczego już nie nosisz swoich?
- Noszę szkła. Nie jest to aż tak bardzo uciążliwe. - odpowiedział. - Mam nadzieję, że Ci wczoraj nie przeszkadzał. Cyrus potrafi być bardzo uciążliwy.
- Nie, było naprawdę miło. Dużo o Tobie opowiadał. Poza tym, obejrzeliśmy tylko film, potem zasnął.
- Często zostaje sam w domu, popołudniami. Prowadzenie restauracji zajmuję trochę czasu. Wydaje mi się, że będzie do Ciebie częściej wpadał. Polubił Cie. Cały ranek mówił, a Draco to, a Draco tamto. - Zaśmiał się. - W sumie nie dziwie mu się, zmieniłeś się. Na plus.
Szybko sięgnąłem po wino, by ukryć wpływający na moją twarz rumieniec. Po wymienieniu paru anegdot z czasów szkolnych, kilku żartów oraz spostrzeżeń na temat quidditcha, zrozumiałem że świetnie się bawię. Potter był miły, zabawny i bardzo taktowny. Śmiał się z kiepskich żartów, nie wspominał o naszym konflikcie i nie poruszał zbyt drażliwych tematów.
Gdy słońce zaczęło zbliżać się ku zachodowi, do naszego stolika podszedł mężczyzna. Był to ten sam facet, którego widziałem wczoraj razem z Potterem. Ubrany był w biało-srebrny fartuch kucharza. Jego krótkie brązowe włosy były ulizane, a na jego twarzy znów gościł rozbrajający uśmiech.
- Cześć! - Przywitał się, na co Harry zrugał go wzrokiem. Mężczyzna odchrząknął - chciałem się dowiedzieć jak smakowało. Bliznowaty, przyglądał mi się przez chwile, po czym pełnym profesjonalizmu głosem odpowiedział:- Za mało czosnku. Użyłeś też złych przypraw, to miało być delikatne danie. Było lepiej niż ostatnio, ale nadal nie wystarczająco dobrze. Osobiście dodałbym też trochę więcej soli. - Stojący obok chłopak momentalnie zmarkotniał.
- Moim zdaniem było świetne - powiedziałem, by dodać mu otuchy.
- Nie dziwie się - zaśmiał się nerwowo. - Harry osobiście przygotowywał danie dla Ciebie.
Pożegnał się jeszcze z Potterem, ale to już do mnie nie dotarło. Byłem w lekkim szoku.
- Jason jest moim przyjacielem, dlatego zwrócił się do mnie po imieniu. - Czarnowłosy patrzył na mnie z uśmiechem.
- Wiem. To znaczy, widziałem Was wczoraj rano, jak biegaliście - wyjaśniłem. - Po prostu jestem zdziwiony, że przygotowałeś to specjalnie dla mnie.
Harry zmieszał się lekko, lecz nic już na to nie odpowiedział.
- Nie będziesz mieć nic przeciwko, jeżeli w drodze do domu wstąpimy po Cyrusa, do jego kolegi? Często tam przesiaduje czekając aż skończę prace.
- Nie musisz mnie odwozić - odparłem.
- Nie bądź niemądry. Przecież mieszkamy obok siebie. - Wstał z krzesła i ręką skinął na najbliższego kelnera.
- Przekaż Jasonowi, że wychodzę wcześniej. Niech się zajmie restauracją. - Zwrócił się do młodego mężczyzny. Ten przytaknął i udał się w stronę kuchni.
- Idziemy? - tym razem spytał się mnie. Przytaknąłem i ruszyłem za nim do drzwi.
Po drodze klienci pozdrawiali Pottera, na co on cierpliwie odpowiadał. Za to na mnie patrzyli raczej z cichą groźbą w oczach.
Na zewnątrz panował rozluźniający chłód. Razem z Harrym poszliśmy za restaurację, gdzie stał jego samochód. Nie znałem się zbytnio na autach, lecz to robiło wrażenie. Jego czarny wypolerowany lakier odbijał promienie słoneczne tak, że sprawiało wrażenie jakby dopiero wyjechało z salonu.
Czarnowłosy otworzył mi drzwi od strony pasażera, a sam siadł za kierownicą. W środku samochód robił równie imponującą impresje. Przez całą drogę milczeliśmy.
W końcu auto zatrzymało się przed małym parterowym domkiem. Po chwili wybiegł z niego uśmiechnięty Cyrus. Tym razem miał ubrane dżinsy przy, których luźno wisiały szelki. Do tego ubrał białą koszulkę z czarnym napisem w innym języku. Błyskawicznie znalazł się w aucie, na tylnym siedzeniu. Mały był chyba zmęczony, bo tylko się przywitał, a resztę podróży również spędził w ciszy.
Gdy już byliśmy pod moim domem. Wybraniec wysiadł za mną z auta. Przy drzwiach wydukałem dość niepewnie:
- Dzięki, nieźle się bawiłem - nie patrząc na niego wyjąłem klucze i otworzyłem drzwi.
- Dobranoc Potter.
Byłem już w progu, gdy chwycił mnie za dłoń. Popatrzyłem się na niego. Miał na twarzy dokładnie ten sam tajemniczy uśmiech co wczoraj.
- Harry. Mów mi Harry. - Cofnął swoją dłoń. - Dobranoc Draco.
Patrzyłem jeszcze jak wsiada do auta i odjeżdża.
- Dobranoc Harry - szepnąłem.
- Londyn. Hala numer cztery. Dokładnie dwudziesta druga - przemówił w moim ojczystym języku. Skrzywiłem się. Dlaczego on zawsze musiał przysyłać informacje o spotkaniach na ostatnią chwile?
Szybko zarzuciłem sobie długą, czarną szatę na ramiona oraz zabrałem różdżkę i wyszedłem z mojego pokoju. Przed wyjściem z domu kazałem skrzatom wysłać Septimusa na Grimmauld Place 12, że przyjadę do nich przekazać zamiary czarnego pana.
Deszcz lał się z nieba już od kilku godzin. Nie lubiłem tej ponurej atmosfery w Anglii. Jak najszybciej chciałem, aby wszystko się skończyło, a ja będę mógł zostawić całą przeszłość za sobą i się wyprowadzić.
Aportowałem się na Londyńskie obrzeża. Było to drugie z kolei ulubione miejsce na schadzki Riddle'a. Pierwszym nadal pozostawały lochy w Malfoy Manor.
Powoli przemierzałem opustoszałe zaułki mijając kałuże. Gdy usłyszałem długi, pełen bólu krzyk, już wiedziałem o co mu chodzi. Chciał któregoś z nas sprawdzić. Była to jedna z jego zabaw. Porywał od tak jakąś osobę, a wybrany przez niego poplecznik miał ją zabić. Co okrutniejsi dręczyli ofiary cruciatusem, biciem, a czasem nawet gwałtem, zanim ostatecznie rzucali avade. Przyglądałem się temu zawsze nie pokazując emocji.
Zanim wszedłem do środka, założyłem kaptur na głowę. Jak zwykle od progu przywitał mnie zapach stęchlizny oraz dodatkowo, woń krwi. Już od tamtej chwili wiedziałem, że w tym miejscu nie spotka mnie nic dobrego. Był to po prostu pusty budynek. Wysprzątany z pudeł, skrzyń, czy innych przeszkadzających rzeczy. Okna zostały zamalowane czarna farbą, dlatego było tu również ciemno i zimno. Zwykle, dokładnie tak teraz, pojedyncze świece oświetlały to przeogromne miejsce.
Gdy wszedłem do środka zauważyłem, że na miejscu jest już sporo śmierciożerców. Łączyli się w grupki od trzech do sześciu osób i szeptali gorliwie między sobą. Strach był wręcz namacalny. Każdy wiedział jak nieobliczalny może być Voldemort.
Przemknąłem bezszelestnie do konta, najbardziej oddalonego od drzwi. Zawsze mogłem mieć nadzieje, że mnie nie zauważy.
Po kilkunastu minutach wąż na ręce ponownie tego dnia się poruszył, wywołując na szczęście tylko lekkie mrowienie. To oznaczało że Riddle się zbliżał. Rozmowy ustały, a zgromadzeni w pomieszczeniu ludzie, jak jeden mąż, ustawili się w szeregu. Uczyniłem to samo, starając się sprawić, aby mój kaptur zakrywał także moje srebrne oczy.
Po niespełna paru chwilach w wejściu pojawił się on. Jak zwykle wkroczył na środek szybko, bez zbędnych ceregieli. Jego długa, sięgająca do podłogi, szata powiewała z każdym ruchem jego ciała. Na jego twarzy widać było ironiczny uśmiech, który nigdy nie wróżył niczego dobrego. Wyglądał jak trup z tą swoją szarą cerą oraz zdeformowaną twarzą. Za nim dumnie kroczyła moja ciotka - Bellatriks Lestrange. Używając zaklęcia imperio, utrzymywała w górze dzisiejszą ofiarę.
Gdy już znaleźli się w centrum zainteresowania, moja krewna przerwała zaklęcie. Przez to, ciało spadło z dużej wysokości, prosto na plecy. Skrzywiłem się nieznacznie. Była to kobieta. Nie mogła być starsza niż dwadzieścia pięć lat. Niestety, nie mogłem z takiej odległości dojrzeć więcej szczegółów.
- Pewnie zastanawiacie się, dlaczego Was tutaj zaprosiłem. - Poruszał się po sali tak, aby każdy, przynajmniej przez jakiś czas, mógł go zobaczyć z bliska. - Dumbledore wraz ze swoją świtą planują wyprowadzić Pottera z Privet drive cztery, jutro, dokładnie o dwudziestej drugiej. Macie się przygotować. Rano dostaniecie instrukcje, jednak, aby Was troszkę przetestować, zaprosiłem do nas wyjątkowego gościa. - Mówiąc to skierował swoją różdżkę na dziewczynę. Niewerbalny cruciatus może nie był aż tak bardzo bolesny, ale robił wrażenie na nowych poplecznikach. - A może ktoś z Was sam zechce się zająć naszym gościem? Kogo proponujesz Severusie? - Tom zwrócił się do lekko wysuniętej postaci po mojej prawej stronie. Snape ściągnął kaptur ze swojej głowy. - Myślę, że młody Malfoy powinien się nią zająć. W końcu chodzili razem do szkoły. Czyż to nie zabawne? - To był znak.
- Cudownie - wysyczał czarny pan. - Zapraszam Draco.
Z gracją wyszedłem przed szereg, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Skinąłem jedynie lekko w stronę Severusa. Gdy podszedłem bliżej, poznałem leżącą dziewczynę. Była to krukonka z mojego roku, Padma Patil. Nie posiadała zbyt wielu informacji, dlatego odetchnąłem niezauważanie z ulgą. - Dalej Draconie, pokaż na co Cię stać. Udowodnij że jesteś więcej wart niż Twój ojciec. - Patrząc mu prosto w oczy, skierowałem różdżkę na trzęsące się ciało.
- Avada kedavra. - Całą hale wypełniło zielone światło.
Obudziłem się cały zlany potem. Chwyciłem się za tył głowy próbując wyrzucić z niej te obrazy. Gdy przywróciłem swoje serce do normalnego rytmu, wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. Ściągnąwszy spodnie od piżamy, wszedłem pod prysznic. Chłodna woda odświeżyła i rozluźniła moje ciało. Po chwili stałem, już ubrany, przed lustrem. Spędziłem tutaj dopiero kilka dni, a jednak czułem się dużo lepiej. Oczy już nie były podkrążone, skóra odżyła na tyle, żeby moje policzki przybrały jasny odcień różu. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia.
Wchodząc do pokój, zerknąłem na zegar. Było wpół do dwunastej. Nie ma się co dziwić. Cały wczorajszy wieczór i pół nocy, spędziłem na rozgryzaniu Pottera. Bo niby czemu porzucił całą swoją sławę, pieniądze i przyjaciół? Czemu przeniósł się na takie odludzie? I od kiedy jest takim przystojnym facetem? Na tego typu pytania próbowałem sobie odpowiedzieć. Niestety, do żadnych sensownych wniosków nie doszedłem. Zasnąłem z myślą, że przy dzisiejszym obiedzie parę rzeczy wyjdzie na jaw.
Mój pusty brzuch dał o sobie znać. Zszedłem na dół. Sięgnąwszy do lodówki po brzoskwiniowy jogurt, zauważyłem ze Septimus zostawił na stole pocztę. Otworzyłem mu wczoraj okno w kuchni, by nie budził mnie już więcej. Wyciągnąłem łyżeczkę z szuflady i usiadłem przy stole.
Powoli jedząc śniadanie przeglądałem proroka codziennego. Redaktorów chyba poruszyło moje zniknięcie, bo zaczęli doszukiwać się teorii spiskowych. Przeczytałem jeszcze parę podrzędnych recenzji mojej książki. Wyglądało na to, że znowu sprostałem wymaganiom czytelników. Z pomiędzy różnorakich reklam, wypadła koperta. Była ona w żółtym kolorze, przepasana beżowymi, mieniącymi się elementami. Ta papeteria nie była mi obca. Mari, bo tak zawsze zdrabniałem imię mojej agentki, zawsze jej używała gdy byłem za granicą. Szybko rozerwałem papier i wyciągnąłem list.
Draco.
Wszystko poszło zgodnie z planem. W ministerstwie nikt się nie domyśla co się dokładnie stało. Aurorzy nie są nawet na tropie. Weasley bez Pottera wydaje się być strasznie zagubiony. Uznali, że stoi za tym jakiś wspólnik Voldemorta, który jakimś cudem nie został jeszcze złapany. Naiwniacy. Dzięki Twojemu "urlopowi" wzrósł popyt na książki. Założę się, że jeszcze w tym tygodniu trafi na pierwsze miejsce w rankingu najlepiej sprzedających się bestselerów. Na pewno dam Ci znać. Mam nadzieje, że się już zaaklimatyzowałeś. Pokładam duże nadzieje w tym wyjeździe. Oprócz tego, że masz napisać ostatnią część, może w końcu ruszysz tyłek i zajmiesz się swoim życiem.
M.E.
Z uśmiechem przeczytałem całość jeszcze trzy razy. Moja menadżerka zawsze była bezpośrednia. Nie miałem jej tego za złe. Potrafiła mnie dzięki temu postawić do pionu.
Wyciągnąwszy z szafki w salonie, kopertę, kartkę oraz pióro, zacząłem pisać odpowiedź. W skrócie opisałem jej ostatnie kilka dni i po zamknięciu koperty, zostawiłem list na stole. Miałem jeszcze cztery godziny dla siebie. Postanowiłem popracować troszkę w plenerze. Wyciągnąłem z garderoby małą torbę i spakowałem najważniejsze rzeczy. Komputer, woda do picia, koc i trochę owoców na przekąskę. Zadowolony, włożyłem jeszcze okulary przeciwsłoneczne na nos. Były bardzo przydatne, gdyż posiadały dodatkową nakładkę korygującą wzrok. Dzięki temu, mogłem z nimi siedzieć przed ekranem i wszystko dokładnie widzieć.
Drogę na plaże przebyłem bez zbędnych przeszkód. Dookoła nie było widać żywej duszy. Zadowolony z takiego obrotu sprawy, rozłożyłem koc na piasku. Po chwili leżałem już na brzuchu wystukując kolejne słowa mojej książki. Pisanie tam szło mi nad wyraz dobrze. Po pełnych dwudziestu stronach tekstu, zacząłem zbierać się do domu. Musiałem w końcu przygotować się do spotkania. Na samą myśl skręcał mi się żołądek. Spodziewałem się każdego w Hiszpanii. Całej rodzinki Weasley, którzy chcieli sobie zrobić wakacje, Blaise'a z Ginny na kolejnej rocznicy miesiąca miodowego, czy nawet samego Voldemorta, ale nie Pottera. W dodatku, który ma swoją restauracje i dziecko na wychowaniu. Wydawało się to aż tak abstrakcyjne, że gdybym nawet chciał komuś to opowiedzieć, to by mi nie uwierzył.
Przekręcając klucz w zamku, zastanawiałem się w co się ubrać. Zachowywałem się jak nastolatka, ale jak mogłem inaczej? W końcu nie codziennie Twój wróg z czasów szkolnych, który nawiasem mówiąc, teraz wygląda jak grecki bóg, zaprasza Cie na obiad. Ostatecznie postawiłem na ciemne dżinsy i jasny bawełniany sweter. Po wybraniu stroju, poszedłem do łazienki, by się trochę odświeżyć. Przeglądając się w lustrze, już ubrany, uznałem, że wyglądam całkiem nieźle.
Zdenerwowany do granic możliwości, wyszedłem z domu. Cały czas wyobrażałem sobie w głowie przebieg wieczoru. Nie wiedziałem, czy Bliznowaty będzie chciał utrzymać jakiś kontakt, czy po prostu chce się dowiedzieć co słychać w Londynie. Nie było to w sumie jakoś strasznie prawdopodobne, przecież pewnie kontaktował się ze swoimi przyjaciółmi listownie, ale i tak miałem mieszane uczucia. Zastanawiałem się, jak się zachować, ile mu o sobie powiedzieć. Mogła to być przecież tylko podpucha, mógł go zaprosić z grzeczności, bo tak wypadało. Coraz bardziej wątpiłem w powodzenie dzisiejszego wieczoru.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy dotarłem do miasta. Kręciło się tam dużo więcej ludzi niż poprzedniego dnia. Kilka osób pozdrowiło mnie, na co odpowiadałem z uśmiechem. Życzliwość tutejszych ludzi działała na mnie kojąco. Ich sposób bycia był strasznie odmienny niż anglików, szczególnie ze stolicy. Zawsze zamknięci, rzeczowi i samolubni. Samoistnie zwolniłem Moja pewność siebie uciekała z każdym metrem. Widziałem już dokładnie szyld z napisem Rotisserie. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem że wokół wejścia zebrał się niemały tłum ludzi. Wtedy do mnie dotarło, że nie mam żadnej rezerwacji, a przecież Potter pewnie teraz siedzi w kuchni. Postanowiłem poprosić menadżera, by przekazał szefowi że przyszedłem. Wszyscy dookoła patrzyli na mnie z rozbawieniem w oczach. Chyba nie spodziewali się że znam właściciela tego miejsca i sądzili, że zaraz mnie wyrzucą.
Wszedłem do środka. Panowała tu bardzo przyjemna atmosfera. Wszystko było urządzone w srebrno-niebieskich barwach. Na ścianach wisiało dużo obrazów przedstawiających statki, porty, plaże oraz mola. Kelnerzy sprawnie obsługiwali wszystkie stoliki, które wszystkie, co do joty były zajęte. Speszony chciałem zawrócić, lecz zatrzymał mnie miły głos.
- Pomóc Panu w czymś? - Przede mną stanęła średniego wzrostu blondynka. Miała długie włosy, sięgające do łopatek oraz brązowe oczy. Ubrana była w błękitny uniform z nazwą restauracji. W ręce trzymała clipboard, do którego przyczepiony był długopis.
- Dzień dobry, nazywam się Draco Malfoy... - niestety kobieta nie dała mi dokończyć.
- Ah, to pan! Szef zawiadomił mnie, że pan przyjdzie. Proszę za mną, wasz stolik jest w drugiej sali.
Przeszliśmy przez całą sale. Raz po raz, ludzie wysyłali w moim kierunku zdziwione spojrzenia. Czułem na sobie ich wzrok.
Za małym wąskim przejściem do drugiego pokoju, wskazała mi stolik przy oknie. Panowała tutaj nieco inna atmosfera. Światłą były lekko przyciemnione, a błękit z poprzedniej sali zamienił się na granat. W dodatku, zmniejszyła się też zarówno liczba stolików, jak i gości. Gdy usiadłem na jednym z krzeseł przy stole dziewczyna znów się odezwała:
- Poinformuje szefa, że pan już jest. Proszę chwileczkę zaczekać. - Skinąłem głową, na co uśmiechnęła się i odeszła.
Krajobraz za oknem wydawał się wyjęty z innego miejsca. Długa asfaltowa droga na przedzie dawała upust polnej. Można było dostrzec gospodarstwa w oddali, wielkie pola, na których posadzone były różnorakie rośliny, oraz, lekko na prawo, widać było ocean. Tak się zapatrzyłem na ten widok, że nie zauważyłem kiedy przyszedł Potter.
- Pięknie, prawda? - Patrzył jak zahipnotyzowany w dal nieobecnym wzrokiem.
- Długo szukałem idealnego miejsca do zamieszkania. Obejrzałem wiele drogich domów oraz bogatych miejscowości. Jednak dopiero tu poczułem się jak w domu. Jest tu tak spokojnie i cicho. Chyba tego zawsze mi brakowało - wyznał.
- Wiem o czym mówisz, też miałem dość przeludnionej Anglii - odpowiedziałem spoglądając na niego.
Wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj. Miał na sobie długie bawełniane, czarne spodnie oraz koszule z rękawami sięgającymi lekko za łokcie w kolorze ecru. Zgrabnie siadł na drugim krześle i skinieniem dłoni przywołał sommeliera.
- Pozwoliłem sobie wybrać potrawy. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko. - Podstarzały mężczyzna, również w firmowym uniformie nalał nam czerwonego wina do kieliszków.
- Nie przeszkadza mi to - odpowiedziałem niepewnie. W końcu mógł mi tam czegoś dosypać, czy coś.
Potter chyba wyczuł moje poddenerwowanie, bo zmienił temat.
- Czemu zdecydowałeś się przeprowadzić?Myślałem że kręci Cię życie w blasku fleszy. W końcu z tego co wiem, jesteś dość sławny. - Upiłem trochę wina, co pozwoliło mi przemyśleć odpowiedz. Nie chciałem się wygłupić.
- Męczyło mnie to już. Nie mogłem nigdzie wyjść bez sznurka paparazzi. Każde, nawet najmniejsze spotkanie, było uznawane za początek burzliwego romansu. Zresztą dokładnie wiesz o czym mówię. - Popatrzyłem się na niego krzywo, na co on zaśmiał się.
Przez chwile milczeliśmy, do momentu, gdy kelner przyniósł nam dania. Potrawa na moim talerzy wyglądała cudownie. Niestety, nie znałem tego rodzaju kuchni.
- Ryba ze szpinakiem i smażonymi talarkami - wyjaśnił Potter - uznałem, że powinieneś spróbować tutejszej kuchni.
Na jego talerzu była ta sama potrawa. Trochę inaczej podana, ale zarys był taki sam. Zachęcony przyjemnym zapachem, spróbowałem kawałek. Okazało się, że smakowało naprawdę dobrze. Było to bardzo lekkie danie które rozpływało się w ustach, a równocześnie syciło.
- Od kiedy nosisz okulary? - nagle spytał bliznowaty. Popatrzyłem na niego zdziwiony.- Wczoraj jak u Ciebie byłem po Cyrusa, miałeś okulary na nosie - wyjaśnił.
- Musze je nosić przez prace. Za dużo czasu przed ekranem. - Zaśmiałem się nerwowo. - A Ty? Dlaczego już nie nosisz swoich?
- Noszę szkła. Nie jest to aż tak bardzo uciążliwe. - odpowiedział. - Mam nadzieję, że Ci wczoraj nie przeszkadzał. Cyrus potrafi być bardzo uciążliwy.
- Nie, było naprawdę miło. Dużo o Tobie opowiadał. Poza tym, obejrzeliśmy tylko film, potem zasnął.
- Często zostaje sam w domu, popołudniami. Prowadzenie restauracji zajmuję trochę czasu. Wydaje mi się, że będzie do Ciebie częściej wpadał. Polubił Cie. Cały ranek mówił, a Draco to, a Draco tamto. - Zaśmiał się. - W sumie nie dziwie mu się, zmieniłeś się. Na plus.
Szybko sięgnąłem po wino, by ukryć wpływający na moją twarz rumieniec. Po wymienieniu paru anegdot z czasów szkolnych, kilku żartów oraz spostrzeżeń na temat quidditcha, zrozumiałem że świetnie się bawię. Potter był miły, zabawny i bardzo taktowny. Śmiał się z kiepskich żartów, nie wspominał o naszym konflikcie i nie poruszał zbyt drażliwych tematów.
Gdy słońce zaczęło zbliżać się ku zachodowi, do naszego stolika podszedł mężczyzna. Był to ten sam facet, którego widziałem wczoraj razem z Potterem. Ubrany był w biało-srebrny fartuch kucharza. Jego krótkie brązowe włosy były ulizane, a na jego twarzy znów gościł rozbrajający uśmiech.
- Cześć! - Przywitał się, na co Harry zrugał go wzrokiem. Mężczyzna odchrząknął - chciałem się dowiedzieć jak smakowało. Bliznowaty, przyglądał mi się przez chwile, po czym pełnym profesjonalizmu głosem odpowiedział:- Za mało czosnku. Użyłeś też złych przypraw, to miało być delikatne danie. Było lepiej niż ostatnio, ale nadal nie wystarczająco dobrze. Osobiście dodałbym też trochę więcej soli. - Stojący obok chłopak momentalnie zmarkotniał.
- Moim zdaniem było świetne - powiedziałem, by dodać mu otuchy.
- Nie dziwie się - zaśmiał się nerwowo. - Harry osobiście przygotowywał danie dla Ciebie.
Pożegnał się jeszcze z Potterem, ale to już do mnie nie dotarło. Byłem w lekkim szoku.
- Jason jest moim przyjacielem, dlatego zwrócił się do mnie po imieniu. - Czarnowłosy patrzył na mnie z uśmiechem.
- Wiem. To znaczy, widziałem Was wczoraj rano, jak biegaliście - wyjaśniłem. - Po prostu jestem zdziwiony, że przygotowałeś to specjalnie dla mnie.
Harry zmieszał się lekko, lecz nic już na to nie odpowiedział.
- Nie będziesz mieć nic przeciwko, jeżeli w drodze do domu wstąpimy po Cyrusa, do jego kolegi? Często tam przesiaduje czekając aż skończę prace.
- Nie musisz mnie odwozić - odparłem.
- Nie bądź niemądry. Przecież mieszkamy obok siebie. - Wstał z krzesła i ręką skinął na najbliższego kelnera.
- Przekaż Jasonowi, że wychodzę wcześniej. Niech się zajmie restauracją. - Zwrócił się do młodego mężczyzny. Ten przytaknął i udał się w stronę kuchni.
- Idziemy? - tym razem spytał się mnie. Przytaknąłem i ruszyłem za nim do drzwi.
Po drodze klienci pozdrawiali Pottera, na co on cierpliwie odpowiadał. Za to na mnie patrzyli raczej z cichą groźbą w oczach.
Na zewnątrz panował rozluźniający chłód. Razem z Harrym poszliśmy za restaurację, gdzie stał jego samochód. Nie znałem się zbytnio na autach, lecz to robiło wrażenie. Jego czarny wypolerowany lakier odbijał promienie słoneczne tak, że sprawiało wrażenie jakby dopiero wyjechało z salonu.
Czarnowłosy otworzył mi drzwi od strony pasażera, a sam siadł za kierownicą. W środku samochód robił równie imponującą impresje. Przez całą drogę milczeliśmy.
W końcu auto zatrzymało się przed małym parterowym domkiem. Po chwili wybiegł z niego uśmiechnięty Cyrus. Tym razem miał ubrane dżinsy przy, których luźno wisiały szelki. Do tego ubrał białą koszulkę z czarnym napisem w innym języku. Błyskawicznie znalazł się w aucie, na tylnym siedzeniu. Mały był chyba zmęczony, bo tylko się przywitał, a resztę podróży również spędził w ciszy.
Gdy już byliśmy pod moim domem. Wybraniec wysiadł za mną z auta. Przy drzwiach wydukałem dość niepewnie:
- Dzięki, nieźle się bawiłem - nie patrząc na niego wyjąłem klucze i otworzyłem drzwi.
- Dobranoc Potter.
Byłem już w progu, gdy chwycił mnie za dłoń. Popatrzyłem się na niego. Miał na twarzy dokładnie ten sam tajemniczy uśmiech co wczoraj.
- Harry. Mów mi Harry. - Cofnął swoją dłoń. - Dobranoc Draco.
Patrzyłem jeszcze jak wsiada do auta i odjeżdża.
- Dobranoc Harry - szepnąłem.
No nie rozumiem jak tu może nie być żadnych komentarzy. Blog jest świetny, czyta się go lekko i jednym tchem. Powiem jedno: czekam na dalsze losy Harry'ego,Draco i Cyrusa. Pisz dalej!!!
OdpowiedzUsuńPozdrowionka i Weny ;>
Hej,
OdpowiedzUsuńŚwietne, rumieniący się Draco cudownie, ha zaskoczenie, że idzie obok Harrego…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia