Natrętny stukot wyrwał mnie ze snu. Przetarłem powoli oczy i spojrzałem w stronę dochodzącego dźwięku. Na parapecie, za oknem, siedziała lekko zirytowana sowa. Był to puszczyk mszarny. Z pięknym upierzeniem oraz długimi skrzydłami, reprezentował się znakomicie. W dziobie trzymał gazetę, która wyślizgiwała się mu z dzioba podczas kolejnych uderzeń w szkło. Wstałem powoli, przeciągnąłem się, po czym otworzyłem okno. Ptak wleciał i położył prasę na łóżku.
— Witaj Septimusie — przywitałem się.
Pogłaskałem sówkę po głowie i sięgnąłem po klamkę, by zamknąć okno. Niby przelotnie spojrzałem na okolice, jednak coś przykuło mój wzrok.
Po żwirowej drodze biegło dwóch mężczyzn. Jeden z nich, niższy, miał brązowe krótkie włosy, które dodawały mu zadziorności. Do tego jego szelmowski uśmiech. To połączenie odmładzało go przynajmniej o parę lat. Miał na sobie białe szorty oraz szarą bluzkę na ramiączkach. Mimo tego, że wyglądał na miejscowego, nie był za bardzo opalony.
Drugi natomiast, miał dłuższe czarne włosy, spięte z tyłu. Rozmawiał zawzięcie ze swoim towarzyszem, a na jego twarzy można było dostrzec lekki uśmiech. To na nim zatrzymał się mój wzrok. Nie miał koszulki przez co mogłem zobaczyć wszystkie mięśnie na jego ciele. Na sobie miał jedynie jasno szare spodnie dresowe, które podkreślały jego opaleniznę. Był tak bardzo... idealny? Uśmiechnąłem się. Chyba jednak ta przeprowadzka wyjdzie mi na dobre — pomyślałem.
Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Siódma dwadzieścia - już dawno nie wstałem tak wcześnie. Omiotłem wzrokiem całą sypialnie. Był to odprężający pokój, z bielą na ścianach przeplataną morskimi akcentami. Tu namalowane ryby, tam plaża, jeszcze dalej żaglówki. Na drewnianej podłodze leżał granatowy dywan, który idealnie komponował się z hebanowymi meblami.
Wyciągnąłem z szafki nocnej smakołyki dla Septimusa. Ptak podleciał i wyjął je z mojej dłoni, po czym wyleciał przez niezamknięte okno. Rzuciłem się na miękkie łóżko i zabrałem się do czytania.
— Witaj Septimusie — przywitałem się.
Pogłaskałem sówkę po głowie i sięgnąłem po klamkę, by zamknąć okno. Niby przelotnie spojrzałem na okolice, jednak coś przykuło mój wzrok.
Po żwirowej drodze biegło dwóch mężczyzn. Jeden z nich, niższy, miał brązowe krótkie włosy, które dodawały mu zadziorności. Do tego jego szelmowski uśmiech. To połączenie odmładzało go przynajmniej o parę lat. Miał na sobie białe szorty oraz szarą bluzkę na ramiączkach. Mimo tego, że wyglądał na miejscowego, nie był za bardzo opalony.
Drugi natomiast, miał dłuższe czarne włosy, spięte z tyłu. Rozmawiał zawzięcie ze swoim towarzyszem, a na jego twarzy można było dostrzec lekki uśmiech. To na nim zatrzymał się mój wzrok. Nie miał koszulki przez co mogłem zobaczyć wszystkie mięśnie na jego ciele. Na sobie miał jedynie jasno szare spodnie dresowe, które podkreślały jego opaleniznę. Był tak bardzo... idealny? Uśmiechnąłem się. Chyba jednak ta przeprowadzka wyjdzie mi na dobre — pomyślałem.
Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Siódma dwadzieścia - już dawno nie wstałem tak wcześnie. Omiotłem wzrokiem całą sypialnie. Był to odprężający pokój, z bielą na ścianach przeplataną morskimi akcentami. Tu namalowane ryby, tam plaża, jeszcze dalej żaglówki. Na drewnianej podłodze leżał granatowy dywan, który idealnie komponował się z hebanowymi meblami.
Wyciągnąłem z szafki nocnej smakołyki dla Septimusa. Ptak podleciał i wyjął je z mojej dłoni, po czym wyleciał przez niezamknięte okno. Rzuciłem się na miękkie łóżko i zabrałem się do czytania.
Kolejne zaginięcie !
Wczorajszej nocy odbyła się promocja drugiego tomu serii "Wyznania śmierciożercy" sławnego Draco Malfoya. Bankiet wystawiony, na cześć tego wydarzenia, miał też zapowiedzieć kolejną książkę. Każdy liczący się czarodziej był zaproszony. Nawet Marcus Belby - minister magii, pojawił się na przyjęciu. Sam autor był na uczcie, lecz o wczesnej porze opuścił salę, nie udzielając żadnego wyjaśnienia mediom. Jego współpracownicy powiedzieli, że był zmęczony ostatnimi poprawkami tekstu i udał się do swojej posiadłości.
Niestety, dzisiaj rano jego agentka, Marietta Edgecombe, przybyła do rezydencji, nie zastając gospodarza w domu.
— Nie wiem, co się stało ! — mówi Marietta. — Wszystkie jego rzeczy zniknęły.
Czy zaginięcie mężczyzny ma jakikolwiek związek z wcześniejszymi zniknięciami? Czy za wszystkim stoi ostatnie pokolenie śmierciożerców? Czy Voldemort pozostawił po sobie godnego następce? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie na stronie osiemnastej!
Spojrzałem na zdjęcie powyżej artykułu. Edgecombe stała zapłakana i krzyczała: Oddajcie mi Draco! Zaśmiałem się. Niezła z niej aktorka. Całą tą szopkę zaplanowaliśmy razem. To ona znalazła mi to, przepełnione magicznymi barierami, miasto. Powierzałem jej każdy, nawet najmniejszy sekret. Nawet nie wiem, kiedy ze stanowiska menadżerki awansowała na miano mojej przyjaciółki.
Przejrzałem resztę gazety, lecz nie było w niej nic interesującego. Wstałem i skierowałem się do łazienki. Nigdzie mi się nie spieszyło, więc napuściłem gorącej wody do wanny, wlałem płyn do kąpieli i po ściągnięciu spodni od piżamy, wskoczyłem do gorącej cieczy. O tak. Dokładnie tego było mi trzeba, chwili spokoju i relaksu.
Przejrzałem resztę gazety, lecz nie było w niej nic interesującego. Wstałem i skierowałem się do łazienki. Nigdzie mi się nie spieszyło, więc napuściłem gorącej wody do wanny, wlałem płyn do kąpieli i po ściągnięciu spodni od piżamy, wskoczyłem do gorącej cieczy. O tak. Dokładnie tego było mi trzeba, chwili spokoju i relaksu.
Gdy woda zaczęła robić się zimna, wyszedłem z wanny. Ociekające wodą włosy, zaczesałem do tyłu i ubrałem biały, jedwabny szlafrok. Wyszedłem z łazienki, z pokoju wziąłem jeszcze laptop oraz okulary i zszedłem na dół.
Promienie słońca wpadały przez okno, prosto do kuchni. Zostawiłem wcześniej zabrane rzeczy w salonie i zacząłem przygotowywać sobie śniadanie. Patrząc na te wszystkie wynalazki uznałem, że mugoloznastwo nie było aż tak bezsensownym przedmiotem.
Sięgnąłem ręką do lodówki, by obejrzeć jej zawartość. Na czterech, lśniących półkach leżało mnóstwo rzeczy. Różnorakie sery, jogurty, wędliny, schłodzone napoje oraz mleko i jaja. Po namyśle, wyciągnąłem masło i dwa jajka. W końcu jajecznicy nawet ja, nie mogłem zepsuć.
Patelnie znalazłem pod płytą ceramiczną, w szufladzie. Po kilku chwilach posiłek był gotowy. Jedząc powoli, rozpatrywałem, co będę dzisiaj robić. Zawsze wolałem być zorganizowany. Uznałem, że powinienem obejrzeć miasto, trochę się powłóczyć. Skończywszy posiłek, sięgnąłem do kieszeni spodni, by posprzątać po jedzeniu. Pusto. No tak, trzeba było się przyzwyczaić. Życie bez magii nie jest takie łatwe.
Wziąłem brudne naczynia i wsadziłem je do zlewu. Poszedłem na piętro, prosto do garderoby. Ubrałem zwiewną granatową koszulkę, a do tego białe, krótkie spodnie. Na nos, założyłem jeszcze okulary słoneczne, nałożyłem buty i wyszedłem z domu.
Szedłem powoli ścieżką prowadzącą do miasta. Morska bryza delikatnie błądziła po moim ciele, dzięki temu, mimo skwaru, czułem się znakomicie. Kilka metrów od mojej parceli, stał śliczny brązowy domek z czarnym dachem. Miał, bardzo podobny do mojego, taras oraz duży balkon na pierwszym piętrze. Okna na parterze były otwarte. Podszedłem bliżej i zobaczyłem brązowowłosego mężczyznę, którego obserwowałem rano. Śmiał się zawzięcie. Po chwili pojawił się też jego przyjaciel, zdzielił niższego po głowie gazetą i też się roześmiał.
Poszedłem dalej. Wszyscy byli szczęśliwi i tacy beztroscy. Zastanawiałem się czy i ja kiedyś dojdę do takiego etapu.
Mijałem kolejne budynki. Tu jakaś babcia czytała dzieciom książkę, tam mężczyzna w średnim wieku kosił trawę, a jeszcze dalej, maluchy bawiły się ze swoim czworonogiem. Zwykłe małe społeczeństwo.
Do centrum nie było daleko. Po kilkunastu minutach dotarłem do pierwszych sklepów. Postanowiłem udać się do krawca, gdyż potrzebowałem więcej letnich ubrań. Była to mała budka z dwoma oknami, pomalowana na pudrowy róż. Widać było, że niedawno ją restaurowano, gdyż inne budynki na tej ulicy były stare i zaniedbane.
Pchnąłem metalowe drzwi. Dzwoneczek nad nimi obwieścił moje przybycie. W środku panowała przyjemna atmosfera. Wiele tkanin wisiało na ścianach, leżało na podłodze, czy było porozwalanych na stojącym opodal stoliku. Na środku pokoju, stał drewniany stołek, a za nim ciemny plastikowy parawan. Do pomieszczenia prowadziły jeszcze jedne drzwi, zasłonięte pożółkłą płachtą, przez którą przeszła staruszka.
Była to niska siwowłosa kobieta o przyjaznym uśmiechu. Miała na sobie długą spódnice oraz zieloną bluzkę, na której miała zawiązany fartuch z dużą kieszenią na środku. Wystawała z niej miarka, nożyczki oraz pudełko na igły.
— Co Cię do mnie sprowadza, kochanie? — spytała.
— Dzień dobry — przywitałem się. — Chciałbym aby pani uszyła mi kilka kompletów letnich ubrań, niedawno się tu wprowadziłem i nie jestem przygotowany na takie upały.
— To Ty się wprowadziłeś do tego ślicznego domu na obrzeżach miasta? Długo na Ciebie czekaliśmy. Mały Cyrus codziennie przychodził i sprawdzał, czy już przyjechałeś. Jestem Lysandra Oldisch, ale wszyscy mówią do mnie babciu — mówiła z wesołymi iskierkami w oczach. — Dobrze, stań na stołku, muszę Cie zmierzyć.
Stanąłem lekko skrępowany. Bezpośredniość tej kobiety, była dla mnie czymś zupełnie nowym. Mimo tego że mnie w ogóle nie znała, rozmawiała ze mną jakbym był jej wnukiem, a przynajmniej dobrym znajomym. Zmierzyła długość moich nóg, ramion, bioder oraz klatki piersiowej.
Stanąłem lekko skrępowany. Bezpośredniość tej kobiety, była dla mnie czymś zupełnie nowym. Mimo tego że mnie w ogóle nie znała, rozmawiała ze mną jakbym był jej wnukiem, a przynajmniej dobrym znajomym. Zmierzyła długość moich nóg, ramion, bioder oraz klatki piersiowej.
— Jesteś strasznie chudy, ale nie martw się, my już o Ciebie zadbamy. Radzę się przejść do restauracji Harry'ego. Gotuje przepysznie! Nawet moje potrawy się przy jego nie umywają. Zabiorę Cię tam kiedyś, dobrze? — mówiła jak najęta, dlatego nie zrozumiałem większości słów. Jednak, przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Polubiłem tę staruszkę.
— Dobrze, już dobrze — próbowałem ją uspokoić. — Niestety, dzisiaj nie mogę, muszę załatwić jeszcze parę spraw.
— Rozumiem — przytaknęła. — Ubrania będą do odbioru za dwa dni. Już zabieram się do pracy.
— Dziękuje, do widzenia.
— Do zobaczenia! — zawołała, a ja zniknąłem za drzwiami.
Na ulicy panował spokój. Nie było tłoku, jedynie kilka osób kupujących produkty w pobliskich sklepach, to wszystko. Spojrzałem na szyldy niektórych z nich. Po przeciwnej stronie, mieścił się sklep obuwniczy a obok niego, piekarnia. Z otwartego okna zakładu, dotarł do mnie zapach świeżo upieczonych maślanych bułeczek. Ich też musiałem koniecznie w przyszłości spróbować.
Postanowiłem pójść do centrum. Po drodze mijałem jeszcze różnego rodzaju przedsiębiorstwa. Kwiaciarnia, warzywniak, mleczarnia i wiele małych stoisk z miejscowymi pamiątkami.
Dotarłem do celu. Ruch był tutaj nieco większy. Kilka samochodów, czasem bryczki. Mieściła się tu stacja benzynowa, szpital, szkoła, plac zabaw wraz z parkiem oraz restauracja. Napis nad nią głosił, że nazywa się Rotisserie. Może to ta restauracja, o której mówiła pani Lysandra — myślałem. Wyglądała na przyjemne miejsce. Uznałem że kiedyś muszę tam wstąpić.
Przeszedłem się jeszcze do fontanny i skropiłem sobie twarz zimna wodą. Postanowiłem wrócić już do domu, musiałem przecież trochę popracować.
Powrót okazał się dużo bardziej męczący. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć do domu, ściągnąłem okulary i sięgnąłem po butelkę soku. Ugasiwszy pragnienie, rzuciłem się na kanapę w salonie. Po chwili zasnąłem.
Leniwie przetarłem oczy i wstałem z kanapy. Była już godzina szesnasta, więc postanowiłem rozpocząć prace. Zsunąłem rolety do połowy, tak, by słońce nie raziło mnie w oczy. Usiadłem na kanapie, założyłem okulary na nos i otworzyłem laptopa.
Przez ilość spędzanego czasu przed tym ustrojstwem musiałem je nosić. Moim zadaniem na najbliższe tygodnie było napisanie ostatniej części "Wyznań śmierciożercy".
Lubiłem swoją prace. Przelanie zdarzeń z przeszłości na papier, pomagało mi się od nich uwolnić. Do tego, książki się świetnie sprzedawały, więc nie mogłem narzekać.
Musiałem w tym tekście opisać kilka dni przed ostateczną walką, same starcie oraz przywołać aktualne życie poszczególnych osób. Z niektórymi nie było problemu.
Powiedzmy taka Granger. Siedzą sobie aktualnie z Weasleyem w swoim, pełnym bachorów, domku i popijają popołudniową herbatę.
Za to mała Weasleyówna, razem z Blaise’em urządzają niedzielny podwieczorek dla swoich rodziców. Wiadomość o ich małżeństwie nie była tak wielkim szokiem jak się spodziewali. Chyba każdy widział że coś wisi w powietrzu.
Niestety, nie ze wszystkimi było tak łatwo. Na przykład taki Potter. Zniknął pół roku po ostatecznym starciu. Większość ludzi uważa, że został porwany, lecz mnie ta wersja nie przekonuje. Kto jak kto, ale on potrafił się posługiwać magią. Nie dałby się od tak złapać. Pewnie uciekł od mediów, podobnie jak ja. Szkoda tylko, że nie mogę napisać czegoś więcej o nim. Publika przecież kocha złotego chłopca, prawda?
Po kilkudziesięciu minutach, powstał 20-sto stronicowy tekst. Szkoda tylko, że to kropla w morzu wydarzeń. Moje równomierne stukanie o klawiaturę, nagle przerwało pukanie do drzwi. Zmarszczyłem brwi i odłożyłem laptopa. Któż to mógł być? Przecież nikogo tutaj nie znałem, nie licząc tej pani ze sklepu.
Otworzyłem drzwi. Przed nimi stał mały chłopiec. Wyglądał na mniej więcej siedem, może osiem lat. Jego krótkie brązowe włosy były dobrze ułożone, kilka dłuższych kosmyków spadało mu na czoło tworząc grzywkę. Oczy były błękitne jak tutejsze morze. Do tego był ubrany w czarne długie spodnie oraz błękitną koszulkę, która idealnie to podkreślała. W rączkach jeszcze, trzymał jakiś pakunek.
— Cześć! Jestem Cyrus — wyszczerzył się. — Jesteś Draco, prawda? Babcia mi o Tobie opowiadała. Byłem dzisiaj u niej i powiedziała, że się już wprowadziłeś! Nawet nie wiesz jak się cieszę. Mógłbym wejść? Przyniosłem Ci przekąskę — wskazał na pudełko.
— Cześć. — Spojrzałem na niego niepewnie. — Dobrze, wejdź.
Chłopiec ściągnął pośpiesznie buty i wparował do domu. Oglądał wszystko tymi swoimi ciekawskimi niebieskimi oczami, aż w końcu postawił paczkę na stole i przysiadł na kanapie w salonie.
— Ładnie tu - stwierdził malec. — Sam to wszystko wymyśliłeś?
— Przyjaciółka mi pomagała. — Uśmiechnąłem się lekko. Chłopiec odpowiedział tym samym.
— Radziłbym Ci to zjeść od razu — wskazał na pudełko. — Zimne nie są już takie dobre.
Poszedłem za wskazówką i odpakowałem paczkę. W niej znajdował się plastikowy pojemnik, w którym zamknięte były muffinki.
— Babeczki z ciasta francuskiego z musem szparagowym — wyjaśnił Cyrus. — Mój brat je dla Ciebie zrobił.
— Nie trzeba było — wydukałem. Bezinteresowność tych ludzi nadal mnie przerastała.
— To nie kłopot. On uwielbia gotować. Jak czasem wypróbowuje nowe potrawy do menu to potrafi cały dzień przesiedzieć w kuchni.
— Menu? — spytałem.
— Do restauracji Rotisserie. Jest jej właścicielem i szefem kuchni. Zjeździł chyba cały świat. Zna strasznie dużo przepisów! Chciałbym być kiedyś taki jak on. — Widać było, że mały bardzo kochał swojego brata. Gdy o nim mówił, jego oczy pojaśniały a uśmiech poszerzył się. — Musisz go poznać. Na pewno się polubicie.
Przełożyłem danie na talerz i postawiłem je na stole w salonie. Mały od razu wziął jedno i wgryzł się w nie zachłannie. Chwile potem, poszedłem w jego ślady.
— Przepyszne — stwierdziłem po chwil, na co dzieciak się roześmiał.
— Może obejrzymy jakiś film? — Wskazał na komputer. — Jeszcze dużo czasu do przyjazdu mojego brata.
— Dobry pomysł, jakie filmy lubisz ? Mam tylko komedie.
— To świetnie! Włącz jakąś fajną. — Cyrus rozłożył się wygodnie na kanapie, zjadając kolejną muffinkę.
— Co powiesz na produkcje pod tytułem "Paul"?
— Cudownie, lubię elementy science fiction. — Odszukałem film na dysku i włączyłem go.
Była to całkiem dobra komedia. Cyrus co chwile wybuchał śmiechem. Jednak, gdy zaczęły lecieć napisy końcowe zauważyłem że chłopiec śpi.
Poszedłem do garderoby po koc i przykryłem go nim. Sam usiadłem na fotelu i wróciłem do pracy.
Po półtorej godziny usłyszałem pukanie do drzwi. Nareszcie - pomyślałem. Oczywiście obecność małego mi nie przeszkadzała, ale wolałem aby spędził noc u siebie w domu.
Poprawiłem jeszcze koszulkę i otworzyłem drzwi. Przed nimi stał on. Te same lekko przydługie włosy i cera. Miał na sobie przewiewne spodnie w kolorze ecru, a do tego długą czarna bluzkę z podwiniętymi rękawami, lecz to nie było najważniejsze. W końcu mogłem zobaczyć jego twarz. Pełne Usta, teraz wykrzywione w lekkim uśmiechu, w malinowym kolorze. Nie można było dostrzec też jakichkolwiek śladów starzenia. W dodatku jego oczy. Były przerażająco zielone, takie ciemne jak trawa wieczorem. I wtedy do mnie dotarło. Doskonale znałem te oczy. Patrzyłem w nie z nienawiścią przez pięć długich lat, potem "zmądrzałem" - podobno. Zastanawiałem się, jak mogłem go na początku nie poznać. Zmienił się, to fakt. Nie nosił już tych szmat co w Hogwarcie, nie wyglądał też na cichego i spokojnego chłopca. Chyba morskie powietrze naprawdę dobrze działa na człowieka.Po półtorej godziny usłyszałem pukanie do drzwi. Nareszcie - pomyślałem. Oczywiście obecność małego mi nie przeszkadzała, ale wolałem aby spędził noc u siebie w domu.
— Potter — powiedziałem miękko. — Jak miło Cię widzieć.
— Malfoy — uśmiechnął się. — Przyszedłem po Cyrusa.
— Wejdź. — Poprowadziłem go prosto do salonu. Przysiadł koło chłopca i odgarnął mu włosy z czoła.
— Fajny dzieciak — powiedziałem niby od niechcenia.
— Wiem — odpowiedział. — Uratowałem go z płonącego budynku, kilka dni po pokonaniu Voldemorta. Niestety, rodziców już nie zdążyłem, więc postanowiłem się nim zaopiekować. Parę Imperiusów i wszystko da się załatwić.
Przez chwile milczeliśmy, ale w końcu zebrałem się na odwagę i powiedziałem:
— Dlaczego się tutaj przeprowadziłeś? — To pytanie dręczyło mnie najbardziej, chodź spodziewałem się jaką otrzymam odpowiedz.
— Z takich samych powodów jak Ty. — Zmarszczył brwi. — Wybacz, ale musimy już iść i ja i Cyrus jesteśmy zmęczeni. Mam tylko nadzieje, że Ci smakowało — wskazał na puste pudełko.
— Tak, dzięki. Było bardzo dobre. — odpowiedziałem zakłopotany. Myślałem, że trochę sobie porozmawiamy. W końcu mieliśmy masę wspólnych tematów.
Złoty chłopiec jakby czytał mi w myślach, gdyż powiedział:
— Może wpadłbyś jutro do mojej restauracji? Posiedzimy, pogadamy. Co Ty na to? — Podniósł chłopca wraz z kocem i podszedł bliżej mnie.
— Jasne. Znaczy, czemu nie. Przyjdę o szesnastej, pasuje?
— Idealnie — odpowiedział z tajemniczym uśmiechem i podszedł do drzwi. Otworzyłem je i wypuściłem go na zewnątrz.
— Do jutra Malfoy.
— Malfoy — uśmiechnął się. — Przyszedłem po Cyrusa.
— Wejdź. — Poprowadziłem go prosto do salonu. Przysiadł koło chłopca i odgarnął mu włosy z czoła.
— Fajny dzieciak — powiedziałem niby od niechcenia.
— Wiem — odpowiedział. — Uratowałem go z płonącego budynku, kilka dni po pokonaniu Voldemorta. Niestety, rodziców już nie zdążyłem, więc postanowiłem się nim zaopiekować. Parę Imperiusów i wszystko da się załatwić.
Przez chwile milczeliśmy, ale w końcu zebrałem się na odwagę i powiedziałem:
— Dlaczego się tutaj przeprowadziłeś? — To pytanie dręczyło mnie najbardziej, chodź spodziewałem się jaką otrzymam odpowiedz.
— Z takich samych powodów jak Ty. — Zmarszczył brwi. — Wybacz, ale musimy już iść i ja i Cyrus jesteśmy zmęczeni. Mam tylko nadzieje, że Ci smakowało — wskazał na puste pudełko.
— Tak, dzięki. Było bardzo dobre. — odpowiedziałem zakłopotany. Myślałem, że trochę sobie porozmawiamy. W końcu mieliśmy masę wspólnych tematów.
Złoty chłopiec jakby czytał mi w myślach, gdyż powiedział:
— Może wpadłbyś jutro do mojej restauracji? Posiedzimy, pogadamy. Co Ty na to? — Podniósł chłopca wraz z kocem i podszedł bliżej mnie.
— Jasne. Znaczy, czemu nie. Przyjdę o szesnastej, pasuje?
— Idealnie — odpowiedział z tajemniczym uśmiechem i podszedł do drzwi. Otworzyłem je i wypuściłem go na zewnątrz.
— Do jutra Malfoy.
Czyżby Septimus Heap? <3
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze zastrzeżenie, nie pisze się "Cię" z dużej litery, jeśli nie kierujesz danego zdania do czytelnika. Mam na myśli tę rozmowę Draco z krawcową. Pisząc "Cię" z dużej zwracasz się do mnie, do czytelnika, nie do Dracona napisanego w opowiadaniu. To samo dotyczy się "Ciebie", "Ty", "Tobie" itd.
OdpowiedzUsuńMoje drugie zastrzeżenie, Złoty Chłopiec pisze się z dużej litery, iż jest to nazwa własna ;)
A teraz przejdźmy do milszych tematów- podobało mi się :D Lecę czytać kolejny rozdział, wiedz, że masz bardzo bogate słownictwo, a ja to bardzo cenię szczególnie u pisarzy :*
Świetne ! Wspaniałe ! Pierwszy raz natknąłam się na Drarry bez Hogwartu i magii, ale to mi się bardzo podoba ! Opowiadanie zapowiada się supcio, jestem ciekawa jak to będzie... A tak wg. to zdziwiło mnie, to że Harry założył restauracje. Tego się nie spodziewałam. Wszystko wygląda i zapowiada się niesamowicie więc lecę czytać dalej !
OdpowiedzUsuń/Harpia/
Hej,
OdpowiedzUsuńpodobało mi się to jak Layna powiedziała o restauracji Harrego, a potem, że Potter zniknął to tym bardziej myślałam o tym, że to on jest tym właścicielem..
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia